sobota, 17 sierpnia 2013

… I w Płomieniach Stanęła Kamienna Zasłona.

W mej izbie zawisło płótno pociemniałe.
Sam mu dopomogłem, ach myśli niedojrzałe
Wspomogły moje ręce umieścić je wysoko,
By nie sięgało zewnątrz zgłupiałe ludzkie oko.

Dla światła uchwaliło nieprzepuszczalną błonę,
Zawieszon na karniszu zimnometalowym...
Drążku pod sufitem z żabkami połączony,
Stalowym uściskiem schwyciły tę zasłonę.

Tak trwałem dni tygodnie miesiące, noce całe,
chwilami rwać próbując na kawałeczki małe
Zasłonę co dla zmysłów jakoby mur kamienny.
Efektów brak nadzieję zagasił niezmienny,
Niezmienna owa ciemność, co opętała oczy
Tak chcące zobaczyć, jak Słońce niebem kroczy.

Po nicostradzie mlecznej przez pokój przemykała
Tylko kometa pragnienia niosąca,
Warkocz ognisty za tyłem swym ciągnąca.
Jednakże płomień zimny... na nic się nie zdała
Poświata błękitu, co ogon otoczyła,
Zasłona, jak wisiała, na swoim miejscu była.

I wtedy zapach ognia nozdrza me wypełnił,
co zbliżył się z nagła, nadzieję rozżarzył,
I sen mój ognisty jakoby się spełnił,
Dla pewności w dłoń swą żem Ci się oparzył,
Bowiem fala ciepła zasłonę już zalała,
Wielka brudna płachta w płomieniach znikąd stała.
Sen spełnił się bezsprzecznie,
Na pewno, nie jakoby, ja zaś niebezpiecznie
Zbliżyłem się do Słońca, co tylko ono jedno
Oczyścić mnie mogło z letargu w ciemności
Doprawianego czasem szczyptą złośliwości.
To Słońce jedyne, przy którym wszystkie bledną,
Nie słońca, lecz gwiazdki, bo inne-ważne mało,
Przy tym, co z zasłoną pięknego się stało,
Inne nic są ważne rozbłyski w Twej jasności.

Dłoń Twoja zerwała płótno pociemniałe,
Ja tylko Ci pomogłem, ach ręce ociężałe...
Zebrały w sobie siłę, by stare wznieść powieki,
Zebrały w sobie ciepło, by teraz móc je dawać,
Byś chłodu nie zaznała, gdy trzeba-przy Cię stawać,
By zasłona prochem była już na wieki.




***[14 stycznia 2014] Pustka gości w mej głowie dzisiaj, ale skoro już znalazłem ten wiersz i uznałem, że też podzielę się nim z Wami, no to warto rozjaśnić nieco, co to tam wtedy miało miejsce. Czasem odgradzamy się od świata czymś... wkręcamy się w pesymistyczne myślenie, w brak nadziei, bo to wygodne, czasem uzasadnione, a czasem nie. Przegiąć jest całkiem łatwo, szczególnie „pierwszym razem”, bo nie wie się tak naprawdę do końca, co się robi. I z czegoś lekkiego, co da się zrzucić, z lekkiej zasłony robi się kamienna ściana wręcz. Potem człek uświadamia sobie, gdzie się znalazł i próbuje coś z tym zrobić, ale zasłony kamiennej za nic nie da się samemu zerwać, a przynajmniej ciężko, ciężko jest. Traci się nadzieję, że to się skończy. Panuje pustka. Zdarza się, że coś tam się w głowie pojawi, że coś człowieka zmotywuje, ale to może być za mało, trzeba czegoś więcej, niż tylko małe pragnienie.

Słońce, kobieta, słońce nadchodzi i pali, pali niszczy demoluje otoczkę ciemności i obojętności otaczającą człowieka, to się wie, czuje, blask jest cholernie jasny. A potem? A potem można się zwyczajnie odwdzięczyć. ***