Obwieścić memu bratu syna narodziny.
Dziesiątki świetlików budziły wyobraźnię,
Dziesiątki ich światełek mą wypełniały jaźnię,
Drzewa złowieszczo szeptały pośród mroku,
Jelenie ulęknione zaś przyspieszyły kroku.
Księżyc złote koło zakreślał na niebie,
Oświetlając z lekka nasiąkniętą ziemię.
(Wnet zza krzaka wydobył swój kuper ratlerek,
Dosiadał go zaś dumnie żałosny nietoperek,
Wykładać mi zaczął banały życiowe,
Rozwiązał sprawę but-rzut w 'filozofa' głowę.)
Liść opadający mój widok przesłonił!
Do twarzy przykleiwszy swe roślinne członki,
Rozpuścił w moje włosy malutkie biedronki,
Ruiny na uboczu zamarłe zasłonił.
Ruiny, co niegdyś szlachcica domem były,
Lecz nadeszła burza, piorun z nieba skoczył,
I padając, pożarem cały dwór zamroczył,
Deszcze zaś okrutne po części zgliszcza zmyły.
Sam szlachcic był samotny, los chował głęboko,
Gdzie bowiem się udał po ognistej nocy,
Nie wie ni duch lasu, ani ludzkie oko.
Konie niespokojne kopyta w górę dały,
Chwilę później w strachu wędrówki odmawiały.
Opuściłem rydwan, by uspokoić bestie.
Wtem słyszeć się dało szelest z prawej strony,
Prastare konary zsunęły swe korzenie,
Z korony odleciały z szatańskim krzykiem wrony,
Las odsłonił z ulgą ciążące na nim brzemię.
W objęcia mego wzroku niezwykłe widzenie
Złożyło się łagodnie z widocznym utęsknieniem.
Uźrzałem przed się marę, jakoby wspomnienie
I wtedy porażony ostałem oświeceniem.
Ścieżynę zajmowała zjawa w płaszczu białolica,
Szata jej zielona włosy ukrywała,
Po twarzy niewiniątka przejrzysta łza spływała,
Głosili przecie ludzie-zaginęła dziewica!
Zwróciła się plecami do mojej postaci
I ruszyła naprzód sunąc tuż nad ziemią.
Cóże mogłem stracić?
Dotarliśmy w zatokę przy jeziora brzegu,
Tuż pode mną przemknął zając w pełnym biegu.
Widmo gładką dłonią na swe ciało wskazało,
Okryte chłodną mgiełką bolesną ranę miało.
Na piersi spoczywały jej palce splecione,
Spod nich wytaczały się strugi czerwieni,
Oczęta teraz martwe, tak niegdyś rozognione,
Pragnęły wreszcie odejść do krainy cieni...
Duch swe wargi rozchylił, wyrwał mnie z myślenia:
"Miałam Ci ja kochanka, com wielbiła go skrycie,
Z nim życia zapragnęłam w szczęściu, dobrobycie.
Pozostały mi jeno trujące mnie wspomnienia,
Mąż mój bowiem niedoszły innej spełnił marzenia.
Pewnej nocy w rozpaczy, co cała mną targała
Poszłam w gąszcz nieznany...
Przerosły moje serce złożone na nim rany,
Tak zmarłam z miłości, stąd dzisiaj twarz ma biała.
Lecz ono nadal krwawi czerwienią cierpiętniczą,
Nadal czuje przeszłość, istotę zwodniczą.
Bóg rzekł mi w końca chwili, ukoi me cierpienie
I ciało zabierze do Królestwa swego,
Gdy zmówi choć trzy razy człowiecze stworzenie
„Wieczny Odpoczynek” do Pana Najwyższego."
Przeszył moje wnętrze ten życia teatr czarny,
Gdzie ludki, jako kukły, na deskach umęczone,
Skazane wypełniają i kończą żywot marny,
Z ostatniej sceny schodzą oklasków pozbawione.
Litością ujęty, modlitwę odprawiłem,
Dodając jeszcze czwartą, by nie było mało.
Blaskiem oślepiony z nagła odskoczyłem!
Z piasku złotawego zniknęło drobne ciało...
***[26 listopada 2013] Pamiętam
wielką frajdę, jaką miałem podczas pisania tego wiersza,
szczególnie niesamowicie prezentowały się w mej głowie obrazy...
a że zdolności malarskich u mnie za grosz, skończyło się na
dziele pisanym Opowieść - z kategorii fantasy, nic do
interpretacji, ot co. Nie wiem, za cholerę nie wiem, dlaczego
ubzdurałem sobie wtedy zrobić wstawkę o Edwardzie Cullenie
dosiadającym Paulo Coelho, ale jednak zrobiłem. xD***