Miasto jest martwe. Dochodzi
trzecia nad ranem, niby dochodzi, ale idzie bardzo powoli, wolniej
nawet ode mnie. Światło sączy się z lamp ociężale, jakby nie
czuło się potrzebne o tak późnej porze. A przecież jestem,
jestem pośród zapachu lawendy i łaknę choćby marnego blasku z
oczu tych leniwych latarni. Zagubiony czterokołowiec przejeżdża z
dużą prędkością przez rondo, jakby panikował w poszukiwaniach
zaginionego domu. Odległa gwiazda rzuca mi obojętne, wyprane z
emocji spojrzenie, zniechęcając do kontaktu wzrokowego i chowa się
za płaszczem ciemnych chmur. Źdźbło trawy śpi oparte o kamyk,
cicho oddychając, jednak wystarczająco, bym mógł to słyszeć i
spokojny pójść dalej. Manekiny na sklepowych wystawach patrzą na
mnie, a przynajmniej próbują, co nie zmienia wcale faktu, że są
równie martwe jak jak płytki chodnikowe, po których stąpam.
Płytki połamane, płytki, które doświadczyły już dotyku tylu
podeszew, ile na oczy nie widziałem. Kolana strzelają, zmęczone
całym popołudniem. Wieczorem. Popołudniem i wieczorem. Przecież
tyle czasu poświęciłem, tyle czasu poszło na nietańczenie! I
właśnie dlatego mają prawo być zmęczone. Chropowata i dość
pofałdowana na co dzień rzeczywistość jest bardziej miękka,
płynna, zdaje się wolno toczyć razem ze mną, gładsza i
cieplejsza niż w dzień. Niosę pojemnik, jasnofioletowe kulki w nim
zawarte pienią się przy potrząsaniu, emanują równie wyraźnym
jak ich kolor zapachem lawendy. Wszyscy ludzie śpią martwi w swych
wygodnych, obszernych łóżkach, nie bacząc na płynący czas,
grzejąc się wzajemnie, śniąc o przyszłości i przeszłości, obu
równie nierealnych i wyimaginowanych przez zmęczone umysły, bowiem
ile zależy od nich? Chłód dopada szyby, wiedząc, że nadszedł
jego czas, spowija je swoją pajęczyną i uzależnia je od siebie na
najbliższe godziny. Gdzieś w oddali, jedyna żywa istota, niebieska
sukienka świdruje mnie spojrzeniem. Wiem to, po prostu wiem,
odległość nie jest najmniejsza, ale czuję lawendę i zwyczajnie
jestem pewien tego wzroku. On nic nie znaczy, kompletnie nic,
spotykam go pierwszy i ostatni raz, ale stanowi zagadkę, jakiej nie
umiem rozwiązać i nawet nie będę próbował. Liczy się to, co tu
i teraz, martwe miasto i jedna jedyna dusza, dusza z czarno
malowanymi oczami, badająca głęboko wnętrze mojego umysłu, tak
szalenie pogmatwanego, gdy dochodzi trzecia nad ranem, a buty od
garnituru łaskawie nie wprowadzają bólu w mój wieczór. Wzrok,
pragnące spojrzenie, łaknące informacji i życia spoza mnie. Dusza
z czarno malowanymi oczami. Lampy gasną. Mijam ją i odchodzę.
Lawenda w ciemności pochłania całego mnie.
***[7 stycznia 2014] Wydawałoby się, stek zmyślonych elementów świata przedstawionego w tekście, a jednak nie, a jednak znowu spotykamy się z czymś, co widziałem na własne oczy (tak, okulary miałem, więc nic mi się nie przywidziało:D). Wyciągnąłem tekst owszem, starszawy, ale mający dla mnie ogromne znaczenie, krótki fragment prozę stanowiący, chwila, właściwie trzy krótkie chwile, uczucia, połączone w jeden opis, przyjemna impresja, jakiej dzisiaj doświadczam niestety rzadko.
Trzy obrazy. Jeden – podróż przez miasto nocą, przed trzecią godziną około, który urzekł mnie niebywale, podróż po odstawieniu samochodu do garażu. Czemu o tej porze? Ślub z weselem razem wzięte zajęły mi dzień wcześniejszy, czyli pierwszy dzień września roku przedpoprzedniego.
Drugi obraz to tajemnicza niewiasta, która w powyższej uroczystości rodzinnej uczestniczyła, suknia jej nietypowy krój posiadała, urzekająca, niebieska, ciemnoniebieska, urzekająca i postać, i suknia. Do dzisiaj nie wiem, jakie imię nosiło to dziewczę i nigdy się nie dowiem, ale pamiętam, że koniec mego pobytu w sali naznaczony został jej spojrzeniem, fascynujące strumienie wzroku trwające po kilkanaście sekund, czarne umalowanie, intryga, niby nic, coś banalnego, ale fascynującego,
brak mi słów.
Trzeci obraz? Pudełeczko z kulkami lawendą pachnącymi, które mam do dzisiaj. Pierwszą czynnością po wejściu do domu z mojej strony było udanie się do pokoju, bez włączonego światła zaciągnięcie się tym zapachem. Do zobaczenia wkrótce. ***
***[7 stycznia 2014] Wydawałoby się, stek zmyślonych elementów świata przedstawionego w tekście, a jednak nie, a jednak znowu spotykamy się z czymś, co widziałem na własne oczy (tak, okulary miałem, więc nic mi się nie przywidziało:D). Wyciągnąłem tekst owszem, starszawy, ale mający dla mnie ogromne znaczenie, krótki fragment prozę stanowiący, chwila, właściwie trzy krótkie chwile, uczucia, połączone w jeden opis, przyjemna impresja, jakiej dzisiaj doświadczam niestety rzadko.
Trzy obrazy. Jeden – podróż przez miasto nocą, przed trzecią godziną około, który urzekł mnie niebywale, podróż po odstawieniu samochodu do garażu. Czemu o tej porze? Ślub z weselem razem wzięte zajęły mi dzień wcześniejszy, czyli pierwszy dzień września roku przedpoprzedniego.
Drugi obraz to tajemnicza niewiasta, która w powyższej uroczystości rodzinnej uczestniczyła, suknia jej nietypowy krój posiadała, urzekająca, niebieska, ciemnoniebieska, urzekająca i postać, i suknia. Do dzisiaj nie wiem, jakie imię nosiło to dziewczę i nigdy się nie dowiem, ale pamiętam, że koniec mego pobytu w sali naznaczony został jej spojrzeniem, fascynujące strumienie wzroku trwające po kilkanaście sekund, czarne umalowanie, intryga, niby nic, coś banalnego, ale fascynującego,
brak mi słów.
Trzeci obraz? Pudełeczko z kulkami lawendą pachnącymi, które mam do dzisiaj. Pierwszą czynnością po wejściu do domu z mojej strony było udanie się do pokoju, bez włączonego światła zaciągnięcie się tym zapachem. Do zobaczenia wkrótce. ***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz