czwartek, 13 grudnia 2012

Kreatura Ludzkości.

O, Ludzkości kreaturo, przed wieki zrodzona,
Wyborami czynów twa dusza rzeźbiona!
Dzielonaś na persony, co same panem sobie,
Każda z owych person prywatną drogę żłobie,
Każda własny rozum i boga posiada,
Serca do zbawienia upragnionego składa.

Część z nich maleńka tablice ma kamienne,
W te skały zaś wplecione moralności denne,
Denne, lecz niezbędne, by rosło sumienie,
Miast maleć bezwidocznie odeszło w zapomnienie.

Tablice te ciężarem wielkim naznaczone
I tylko ci, co dźwigać zdołają je przez życie,
Co znajdą dla nich miejsce w swym krótkawym bycie,
Ze spokojem przymkną swe oczy zmęczone.

O, Ludzkości kreaturo, Twoje dziedzictwo
Od mitów budowane po obecne czasy
Pamięta jak w raju z szatanem dziewictwo
Straciłaś i pamięta spalone przez Cię lasy,
Pamięta kły słoniowe wyrwane dla mamony,
Dronty dodo zmarłe bez prawa obrony,
Bagna osuszane bezsprzecznie pamięta
I tygrysia skóra we wspomnieniach cięta...

Dziedzictwo Twe, Ludzkości kreaturo marna,
Cierpi przez głupotę, jaką okazałaś,
Choć by poprawić czyny nie raz okazję miałaś,
Przeszłość zgodnie z nimi pozostanie czarna.
Lepszego nic nie wniosłaś, zbierając doświadczenie,
Końcowym rezultatem jest grzechów odpuszczenie.
A potem...? Znów...

O, Ludzkości kreaturo,
Jak bardzo Cię kocham, tak bardzo nienawidzę
I upadek większy niż kiedykolwiek widzę.
W chaosie odcinasz palca kolejnego,
Bo zabawnym trafem tylko nasz gatunek
Potrafi wykonać na sobie mordunek,
Tylko nasz gatunek z przerośniętym ego

Krew brata rozlać umie,
Pytam,
W imię czego?


***[29 listopada 2013] Tak oto skończyło się między innymi spore natężenie dźwięków francuskiego zespołu Gojira, jakie towarzyszyło mi w tamtym okresie, może chwilę wcześniej, niż w grudniu, ale jednak. A ci panowie lubią tematy ochrony środowiska, co przy stylu ich muzyki dość nietypowe jednak.
Tłumacząc zawiłości - ludzkość kochana nasza droga, jej czyny, one mogą zostać zapomniane, ale nie znikają, one wpisują się w jej historię, zostają wyryte w niej i nic tego nie zmieni. Rodzi się kwestia rozumienia społeczeństwa jako zbioru jednostek. Jednostek z wolną wolą, jednostek niosących ciężar myślenia i bycia 'dobrymi', ciężar denny, męczący, ale pozwalający zachować im człowieczeństwo, sumienie.
Co było potem? Potem była cała ta wizja przyrody niszczonej tu i tam. Mniej, bardziej? No dobra, bardziej.
No i cóż, obszerna końcówka, czyli sprawa tych wszystkich momentów, kiedy można było coś zmienić. Ale jednak lenistwo było silniejsze. Były wielkie słowa, tak, a kończyło się jak zwykle na powrocie do starych obyczajów.
Konkurencja konkurencją, ale to, co wyprawia człowiek, to jest przegięcie.
Najinteligentniejsza z istot nam znanych. Zabawne, nieprawdaż? ***



niedziela, 11 listopada 2012

Spowiedź Bezecnej Nierządnicy.

Z kłamstwem na języku ku tobie nadchodzę
I ogłupiając myśli za nos ponownie wodzę.
Odgrywam z powodzeniem w teatrze czystą duszę,
Gdy nie będziesz patrzył z pewnością cię uduszę.

Omamię twoje czucie słowami słodkiemi,
W słodyczy tej pozornej trucizna rozmyta.
Intrygą serce potnę, planami skrytemi...
O zamiary niecne szczęśliwie nikt nie pyta!

Cierpiał będziesz srogo za... brak swojej winy.
Rosa gościć będzie codziennie oczu kwiaty,
Cierpienie spowije wyraz twojej miny,
Nastrojami mymi dostaniesz tęgie baty.

Komnatę cielesną przed tobą otworzę,
Skuszę łatwo popęd wdziękiem go karmiącym.
Iluzję spektaklu idealnego stworzę,
Od dzisiaj dniem I nocą zabawkiem będziesz śniącym.

Przychodzę, by zabrać, co zawsze moje było.
Oddaj serce marne, nim niepodzielnie władam,
Oddaj serce chłopcze, by nigdy już nie żyło.
Na tronie Twego losu na zawsze dziś zasiadam.







***[28 listopada 2013] ... czyli zbyt wiele dziwnych relacji damsko-męskich wokół. Po prostu postawiłem się na miejscu czyimś, kto się nudzi, czy też jest zuym człowiekiem, a może jedno i drugie:D Czy generalizuję? Może to tak wygląda, po części pewnie już tak jest, ale staram się od tego odsuwać. Przedstawiciele i -cielki obu płci różnie to wszystko rozgrywają, raz lepiej, raz gorzej, wiele rzeczy można wybaczyć, ale chwilami po prostu przeginają. Mylę się?***  

piątek, 2 listopada 2012

Witaj Jesieni/Zimo, ponów, witaj!

Jesień pełna nadziei zrodziła złote liście,
Zbyt piękna pomarańczem i czerwienią dzieci,
Zostawiła po sobie błotabrudu kiście,
Ofiarowała w spadku zebrane z lata śmieci.

(Zbyt piękna o poranku... raniła swym widokiem,
Las rzędkowickiej głuszy harmonii obłokiem
Dotykał moich zmysłów, to miejsce nieskażone
Człowieczą działalnością uwiodło oczy śpiące,
Dłonią Matki wiecznej w ukryciu stworzone,
Wciągało myśli moje w nostalgii gorejące.)

Znów zawierzyłem dziewce, spojrzeniu niezwykłemu,
Niecodziennym słowom, ciepłu mylącemu,
(Co omamami były tęsknej czucia duszy)
Lecz ciepłu mieszanemu z pustym ślepochłodem,
Niewinnością słodką, egoizmu zwodem,
Nadzieja na jasność bezradnie się kruszy.

W Twe słowa ostatnie chcę wierzyć szczerze,
Lecz postać moja czując zawody minione,
Kłamstwa w krainie przeszłości zamrożone
Już nie potrafi ufać w tak szerokiej mierze.

Zima spadła nam z nieba, wpełzła w nasze głowy,
Jej córka melancholia oplotła moje chęci,
Wpędziła umysły w chaosu okowy...
Koło marzeń cichych już wolniej się kręci.

Wiatry północy skórę przeszywają
Ciągnąc moje nogi do kuszącego lasu,
Gdzie połacie puchu bielą wysycone,
Gałęzie samotne szczelnie otaczają,
Kamyki doświadczone będąc towarzyszem czasu
Kryją się teraz pod śniegiem zagrzebione.

Spoglądam na swe palce, papilarne linie,
Szorstkie pokrycie przejmuje coraz więcej,
Im dłużej patrzę na nie, wiem, że to nie minie,
Że proces zapomnienia jak jest iść rzeką życia,
Śród stosu złotych liści czy „śnieżnobiałej kołdry”.
Dłonią dłoń trzymając w rozkoszy razem bycia,
Ten proces nieustannie trwa i się pogłębia.

Spoglądam na swe palce, linie papilarne,
Nikt temu nie zaprzeczy, że nie ma takich drugich.
Choć szanse na podobnych znalezienia marne,
Pragnę nieustannie ulgi w nocach długich,

Pragnę przypomnienia, jak dzielić wspólnie drogę,
Pragnę rozjaśnienia, już dłużej tak nie mogę.




***[27 listopada 2013] Rzędkowice, czyli widok, który jesienią, chłodną, ale piękną, rozłożył mnie na łopatki. Ta dzicz, gdzie człeczyna raczej stopy swojej za często nie stawia, jak było widać, a przynajmniej stopą swą nie niszczy wszystkiego, co napotka, jak zwykł robić, matko droga, te wszystkie kolorowe liście, no i to wewnętrzne oczekiwanie na zimę, zagładotwórczą i pełną śniegu, do tego dołóżmy zawirowania na terenach Jeziora Sercowego i mamy coś takiego.***

czwartek, 20 września 2012

Ballada Nocnego Jeziora.

Jechałem starym wozem wśród leśnej gęstwiny
Obwieścić memu bratu syna narodziny.
Dziesiątki świetlików budziły wyobraźnię,
Dziesiątki ich światełek mą wypełniały jaźnię,
Drzewa złowieszczo szeptały pośród mroku,
Jelenie ulęknione zaś przyspieszyły kroku.
Księżyc złote koło zakreślał na niebie,
Oświetlając z lekka nasiąkniętą ziemię.

(Wnet zza krzaka wydobył swój kuper ratlerek,
Dosiadał go zaś dumnie żałosny nietoperek,
Wykładać mi zaczął banały życiowe,
Rozwiązał sprawę but-rzut w 'filozofa' głowę.)

Liść opadający mój widok przesłonił!
Do twarzy przykleiwszy swe roślinne członki,
Rozpuścił w moje włosy malutkie biedronki,
Ruiny na uboczu zamarłe zasłonił.

Ruiny, co niegdyś szlachcica domem były,
Lecz nadeszła burza, piorun z nieba skoczył,
I padając, pożarem cały dwór zamroczył,
Deszcze zaś okrutne po części zgliszcza zmyły.
Sam szlachcic był samotny, los chował głęboko,
Gdzie bowiem się udał po ognistej nocy,
Nie wie ni duch lasu, ani ludzkie oko.

Konie niespokojne kopyta w górę dały,
Chwilę później w strachu wędrówki odmawiały.
Opuściłem rydwan, by uspokoić bestie.

Wtem słyszeć się dało szelest z prawej strony,
Prastare konary zsunęły swe korzenie,
Z korony odleciały z szatańskim krzykiem wrony,
Las odsłonił z ulgą ciążące na nim brzemię.

W objęcia mego wzroku niezwykłe widzenie
Złożyło się łagodnie z widocznym utęsknieniem.
Uźrzałem przed się marę, jakoby wspomnienie
I wtedy porażony ostałem oświeceniem.

Ścieżynę zajmowała zjawa w płaszczu białolica,
Szata jej zielona włosy ukrywała,
Po twarzy niewiniątka przejrzysta łza spływała,
Głosili przecie ludzie-zaginęła dziewica!

Zwróciła się plecami do mojej postaci
I ruszyła naprzód sunąc tuż nad ziemią.
Cóże mogłem stracić?

Dotarliśmy w zatokę przy jeziora brzegu,
Tuż pode mną przemknął zając w pełnym biegu.
Widmo gładką dłonią na swe ciało wskazało,
Okryte chłodną mgiełką bolesną ranę miało.

Na piersi spoczywały jej palce splecione,
Spod nich wytaczały się strugi czerwieni,
Oczęta teraz martwe, tak niegdyś rozognione,
Pragnęły wreszcie odejść do krainy cieni...

Duch swe wargi rozchylił, wyrwał mnie z myślenia:

"Miałam Ci ja kochanka, com wielbiła go skrycie,
Z nim życia zapragnęłam w szczęściu, dobrobycie.
Pozostały mi jeno trujące mnie wspomnienia,
Mąż mój bowiem niedoszły innej spełnił marzenia.

Pewnej nocy w rozpaczy, co cała mną targała
Poszłam w gąszcz nieznany...
Przerosły moje serce złożone na nim rany,
Tak zmarłam z miłości, stąd dzisiaj twarz ma biała.

Lecz ono nadal krwawi czerwienią cierpiętniczą,
Nadal czuje przeszłość, istotę zwodniczą.

Bóg rzekł mi w końca chwili, ukoi me cierpienie
I ciało zabierze do Królestwa swego,
Gdy zmówi choć trzy razy człowiecze stworzenie
„Wieczny Odpoczynek” do Pana Najwyższego."

Przeszył moje wnętrze ten życia teatr czarny,
Gdzie ludki, jako kukły, na deskach umęczone,
Skazane wypełniają i kończą żywot marny,
Z ostatniej sceny schodzą oklasków pozbawione.

Litością ujęty, modlitwę odprawiłem,
Dodając jeszcze czwartą, by nie było mało.
Blaskiem oślepiony z nagła odskoczyłem!
Z piasku złotawego zniknęło drobne ciało...




 ***[26 listopada 2013] Pamiętam wielką frajdę, jaką miałem podczas pisania tego wiersza, szczególnie niesamowicie prezentowały się w mej głowie obrazy... a że zdolności malarskich u mnie za grosz, skończyło się na dziele pisanym  Opowieść - z kategorii fantasy, nic do interpretacji, ot co. Nie wiem, za cholerę nie wiem, dlaczego ubzdurałem sobie wtedy zrobić wstawkę o Edwardzie Cullenie dosiadającym Paulo Coelho, ale jednak zrobiłem. xD***

niedziela, 2 września 2012

Lawenda w ciemności pochłania całego mnie.

Miasto jest martwe. Dochodzi trzecia nad ranem, niby dochodzi, ale idzie bardzo powoli, wolniej nawet ode mnie. Światło sączy się z lamp ociężale, jakby nie czuło się potrzebne o tak późnej porze. A przecież jestem, jestem pośród zapachu lawendy i łaknę choćby marnego blasku z oczu tych leniwych latarni. Zagubiony czterokołowiec przejeżdża z dużą prędkością przez rondo, jakby panikował w poszukiwaniach zaginionego domu. Odległa gwiazda rzuca mi obojętne, wyprane z emocji spojrzenie, zniechęcając do kontaktu wzrokowego i chowa się za płaszczem ciemnych chmur. Źdźbło trawy śpi oparte o kamyk, cicho oddychając, jednak wystarczająco, bym mógł to słyszeć i spokojny pójść dalej. Manekiny na sklepowych wystawach patrzą na mnie, a przynajmniej próbują, co nie zmienia wcale faktu, że są równie martwe jak jak płytki chodnikowe, po których stąpam. Płytki połamane, płytki, które doświadczyły już dotyku tylu podeszew, ile na oczy nie widziałem. Kolana strzelają, zmęczone całym popołudniem. Wieczorem. Popołudniem i wieczorem. Przecież tyle czasu poświęciłem, tyle czasu poszło na nietańczenie! I właśnie dlatego mają prawo być zmęczone. Chropowata i dość pofałdowana na co dzień rzeczywistość jest bardziej miękka, płynna, zdaje się wolno toczyć razem ze mną, gładsza i cieplejsza niż w dzień. Niosę pojemnik, jasnofioletowe kulki w nim zawarte pienią się przy potrząsaniu, emanują równie wyraźnym jak ich kolor zapachem lawendy. Wszyscy ludzie śpią martwi w swych wygodnych, obszernych łóżkach, nie bacząc na płynący czas, grzejąc się wzajemnie, śniąc o przyszłości i przeszłości, obu równie nierealnych i wyimaginowanych przez zmęczone umysły, bowiem ile zależy od nich? Chłód dopada szyby, wiedząc, że nadszedł jego czas, spowija je swoją pajęczyną i uzależnia je od siebie na najbliższe godziny. Gdzieś w oddali, jedyna żywa istota, niebieska sukienka świdruje mnie spojrzeniem. Wiem to, po prostu wiem, odległość nie jest najmniejsza, ale czuję lawendę i zwyczajnie jestem pewien tego wzroku. On nic nie znaczy, kompletnie nic, spotykam go pierwszy i ostatni raz, ale stanowi zagadkę, jakiej nie umiem rozwiązać i nawet nie będę próbował. Liczy się to, co tu i teraz, martwe miasto i jedna jedyna dusza, dusza z czarno malowanymi oczami, badająca głęboko wnętrze mojego umysłu, tak szalenie pogmatwanego, gdy dochodzi trzecia nad ranem, a buty od garnituru łaskawie nie wprowadzają bólu w mój wieczór. Wzrok, pragnące spojrzenie, łaknące informacji i życia spoza mnie. Dusza z czarno malowanymi oczami. Lampy gasną. Mijam ją i odchodzę. Lawenda w ciemności pochłania całego mnie.






***[7 stycznia 2014] Wydawałoby się, stek zmyślonych elementów świata przedstawionego w tekście, a jednak nie, a jednak znowu spotykamy się z czymś, co widziałem na własne oczy (tak, okulary miałem, więc nic mi się nie przywidziało:D). Wyciągnąłem tekst owszem, starszawy, ale mający dla mnie ogromne znaczenie, krótki fragment prozę stanowiący, chwila, właściwie trzy krótkie chwile, uczucia, połączone w jeden opis, przyjemna impresja, jakiej dzisiaj doświadczam niestety rzadko.
Trzy obrazy. Jeden – podróż przez miasto nocą, przed trzecią godziną około, który urzekł mnie niebywale, podróż po odstawieniu samochodu do garażu. Czemu o tej porze? Ślub z weselem razem wzięte zajęły mi dzień wcześniejszy, czyli pierwszy dzień września roku przedpoprzedniego.
Drugi obraz to tajemnicza niewiasta, która w powyższej uroczystości rodzinnej uczestniczyła, suknia jej nietypowy krój posiadała, urzekająca, niebieska, ciemnoniebieska, urzekająca i postać, i suknia. Do dzisiaj nie wiem, jakie imię nosiło to dziewczę i nigdy się nie dowiem, ale pamiętam, że koniec mego pobytu w sali naznaczony został jej spojrzeniem, fascynujące strumienie wzroku trwające po kilkanaście sekund, czarne umalowanie, intryga, niby nic, coś banalnego, ale fascynującego,
brak mi słów.
Trzeci obraz? Pudełeczko z kulkami lawendą pachnącymi, które mam do dzisiaj. Pierwszą czynnością po wejściu do domu z mojej strony było udanie się do pokoju, bez włączonego światła zaciągnięcie się tym zapachem. Do zobaczenia wkrótce. ***  

niedziela, 26 sierpnia 2012

Wyrazy Ubolewania, cz.II

Przepraszam,
Że świecę radioaktywnie nocą
I na świat sprowadzam bezsenność niekończącą,
Ludzi wypełniając trucizną sen niszczącą.

Przepraszam,
Że się skrywam przed własnym spojrzeniem,
Wzrok wlepiając łatwo we współżyjących wady
I nie wiem już kim jestem, gasnącym płomieniem?

Przepraszam,
Że szczęście potencjalne, nawet złotym latem,
Spowijam w całun mrozu, ozwany "NIEMOŻLIWE"
I smagam wieczorami pesymizmu batem.

Przepraszam,
Że spokój zachowuję, gdy Zeus z gromem kroczy,
Ciskając w wywar nieba okrutną błyskawicę,
Zaś mżawka małoznaczna przeraża moje oczy.

Przepraszam,
Że hoduję czarną różę mroku
I miast podlać korzenie kwasem smutkobójczym
Nabijam się na kolce wyrastające wszędzie.

Przepraszam,
Że serce w mgle zamykam
I nie dopuszczam Ciebie, byś starła mleczną chmurę,
Zaś dłonią mą Twej dłoni ponownie uciekam...
Przepraszam.





***[14 stycznia 2014] Nie jestem w stanie stwierdzić, skąd wyszedł pomysł na powtórne wylanie wyrzutów sumienia, jednak jak widac, zrealizowałem I jest.
W skrócie, zwrotki odnoszą się do: zakłócania innym ludziom snu; zbytniego skupienia na wadach czyichś, miast na swoich; nie dostrzegania szczęścia; niezwykłej mej skłonności do nie przejmowania się rzeczami ważnymi, dużymi, zaś małymi – wręcz przeciwnie; samo-destrukcji mentalnej; zamknięciu.***

poniedziałek, 9 lipca 2012

Nowonarodziny Dnia.

Zasiada za lejcami wozu słonecznego
I z wolna, lecz niezmiennie wychyla się zza nieba.
Maluje na jeziora tafli swój byt krwistokrągły,
Falujący lekko kształt koła rozmytego.

Drobnymi promykami wyjmuje szczyptę proszku
I sypie nim na opar, barwiąc go łagodnie,
Na tę mgłę nieśmiałą, co w berka się bawi,
Od brzegu do brzegu biegającą zgodnie.

Majestatyczne ptaki, białawo ubarwione,
Doglądają zbiornika, panując niepodzielnie.
Stroszą piękne pióra na przybyszów ludzkich,
Chcąc bezgranicznie chronić swe wody nieskażone.

Powietrze nasączone dźwiękami cichych rozmów,
Wdychane leniwie przez grupę sennych dusz,
Oczyszcza ich krwioobieg z toksycznych hałasów,
Wypełniając żyły głosem miliona głusz...




***[25 listopada 2013] Ostatni obóz Snowball, w jakim uczestniczyłem, ostatnia noc, właściwie nadchodzący dość dużymi krokami poranek. A przy tej okazji ja i kilka innych osób, leżący na kocu nad zalewem, gdzie czerwień budzącego się Słońca zaczęła się ślizgać po tafli wody, łąbędzia rodzinka nawiązała z nami mniej, lub bardziej przyjazne kontakty... a co najważniejsze, czułem wtedy oczyszczenie, od dwóch dni chodziło za mną słowo "katharsis", i mimo zmęczenia wypełniała mnie lekkość. Nie zapomnę.***

niedziela, 3 czerwca 2012

Wyrazy ubolewania.

Przepraszam,
Że życiem przekłuwam boskie serce,
Że spokojem ciepłym odstraszam panny mroźne,
Że brakiem cierpliwości mój świat wybrukowany.

Przepraszam,
Że w dnia planie wdzięczności
Nie ujrzysz, choćbym konał,
Że żyję w ciemnej grocie i biernie czekam blasku,
Że uśmiech chowam w skrzyni "RUPIECIE" rdzewiejącej.

Przepraszam,
Że miast żeglować nocą po sennym oceanie
Wybieram gęste niebo i grzęznę wzrokiem w gwiazdach,
Że sypiam z przyjacielem...
Potocznie zwanym "leniem".

Przepraszam,
Że raz czy pięć w miesiącu ze skrzyni biorę butlę
I pokój opryskuję łzawiącym oczy gazem,
Że zmieniam wciąż pogodę, jak chwila podpowiada,
Ustawiam ludzi w deszczu, śnieżycy i tsunami,
Że tłukę nieraz dzbany z czyimiś uczuciami...
Przepraszam.






***[24 listopada 2013] Hmhmhm, mała wycieczka kajakowa na Północ (północ?) Polski, gdzie z własnymi myślami zostałem w dużej mierze sam, co pozwoliło mi dojść do wniosku, że moje ogólne postępowanie, to codzienne i także to w ważnych momentach, niekoniecznie mnie satysfakcjonuje. Szczególnie spirala... nastroju totalnie tragicznego, na którą patrząc teraz łapię się za głowę, nevermoar.***   

środa, 16 maja 2012

Otchłań.

Pająk Przeszłości buduje lepkie sidła,
Utkane ze wspomnień i marzeń chętnych bycia.
Rozpuszcza nocą nici, żądne mej uwagi,
Na każdym rozwidleniu nieznanej mapy życia.

Oślepia mnie goryczy jadem, serce ogłupiając,
Zapachem zgniłych uczuć zmysły marne budzi,
Głosami dusz minionych prowadzi w swe ramiona,
Bym małżonkiem Przeszłości jutro się obudził.

Skuszony wdziękiem gorzkim pająka zostałem!
Uwił on siedzibę w murach ducha mego.
Miotam się na sieci, wisząc bez ratunku,
Ośmionożny demon zaś cierpienia złego
Wstrzykuje swe enzymy, co pamięć wyostrzają,
Optymizm wypalając i trawiąc blask nadziei.

Zmęczony kłótnią z mrokiem, krzyczaną racją jego,
Ofiarę składam z siebie
Otchłani miłościwej,
Oddaję życie w Ciemność odpoczynku wiecznego.

***[24 listopada 2013] O, czyli mamy ciąg dalszy nie najlepszej mej kondycji psychicznej, co to miało miejsce, jak sama data twierdzi, jakieś półtora roku temu. Chodząca za mną przeszłość, co to uznała, że uwięzi mnie w swoich sidłach i pokaże mi się 'jak najbardziej' będzie w stanie, sprzątając mi z oczu wszystko, prócz siebie, to zdecydowanie nie było miłe. To był moment poddania się, co zresztą widać w ostatniej strofie. Ale zbliżał się obóz Snowball, który jak co rok ratował mi życie, jea :D***

piątek, 27 kwietnia 2012

Miliony Ludzkich Maszyn.

Kolejna dusza ludzka rozpuszcza się bezmyślnie
W oleju, co wypełnia ciało mechaniczne,
Kolejne istnienie zdaje się być minione,
Gdy umysł przemęczony staje się Twym grobem.

Złote wieki odpłynęły wraz z historii nurtem
Ogień na pochodni społecznej moralności
Dogasa bez kontroli, strącony za burtę
Miliony pustych maszyn w żywych świecie gości.

Poglądy zatracane w marszu współczesności
Dusze zaciemnione nie żywią nawet złości
Mgła otępienia, co wkrada się w Twą głowę
Zamraża kreatywność, zabija wolną wolę.

Rutyna przenika codzienne czynności,
Rozkład dnia niezmienny Twoim dekalogiem,
W gruzach serca znużonego nie ma już miłości
Odstępstwo choć najmniejsze powtarzalności wrogiem.

Zmierzasz ku śmierci w swym szeregu równym,
Nieświadom końca życia, co czai się w zakręcie,
Istnienia bohaterem dane Ci być głównym,
Nie poddaj się więc światu w bezkulturowym pędzie,
Nie oddaj odrębności dziesiątkom duchów brudnych
Pozostań sobie wierny, wśród setek słów obłudnych.

***[24 listopada 2013] Taaak, nareszcie, rymy, dużo rymów, nareszcie coś brzmiącego tak, że da się to przetrawić  Jeśli dotarliście tu, chwała Wam za to:3
Czyli o tym, jak to dzisiaj, jejciu, dziesiątki robotów, którym mózgi wypaliło, kołysze się krocząc ulicami wszystkich miast, miasteczek, wsi i wiosek świata. Ale i o powtarzalności i monotonii, co towarzyszy mi chwilami do dzisiaj i uwolnienie się od tego... no nie jest łatwe.***

niedziela, 25 marca 2012

O płomyku i pudełku, stęsknionych w ciemności.

Czarne drewno, bogate w rzędy rys maleńkich,
Okryte płaszczem jasnodelikatnego blasku.
Każda z mrówczych kresek, jak jedno słowo minione,
Maszeruje mym biurkiem, uwięzione w rzędzie.

W kryształowej podstawce dwa listki rzeźbione,
Połączone bladym kwiatem w koronie przedziwnej,
Dźwigają różowy walec pełen wosku,
nikłym knotem uwieńczony.

Świeca ciemna u podstaw, zimna i bez życia,
Jaśniejąca ku górze, chmurkę ciepła tworzy.
Roztacza upojnosłodki aromat cynamonu,
Topi swe wnętrze minuta po minucie,
Poświęcając je dla mnie, mej krótkiej przyjemności.

Samotny płomyk na szczycie wielkiej wieży,
Opuszczon wśród wosku pływającego gęsto,
Lekko kołysze się, patrząc za ścianki,
Różowy parawan grodzący go od świata.

Osiwiałe pudełko po zapałkach spełnionych,
Nieświadome ciemnej smugi, czyhającej za nim,
Stęsknione za ciepłem wysoko odgrodzonym,
Podziwia swoje dzieło, blask smutnego ognika...

***[24 listopada 2013] Czyli co włącza się człowiekowi, kiedy zostaje w pokoju ze świecą zapachową, podstawką pod ową świecę, milionem gratów, a wśród nich przykuwającym jego uwagę biurkiem, pokrytym milionem rys. Chyba nie czułem się najlepiej. Historia miłosna dwójki.. cośków, która nie mogła się dobrze skończyć.***

piątek, 13 stycznia 2012

Księżycowy Połów.

Drepta brzegiem jeziora, wędrując dziewiczą ścieżką.
Zagłębia stopy w złocistomiękkim piasku.
Nie chcąc budzić miliona rodzin owadzich
I żab wtulonych w swe zielone objęcia,
Delikatnie rozsuwa szepczące do siebie trawy.

Zapina ciaśniej płaszcz swój, przywdziewając melonik,
Nie chce oślepić blaskiem młodych sów,
Zarywających noce w imię pełnego żołądka.
Przeczesuje jasną brodę, dumając
Nad synchronizacją świerszczy, jakby jednoorganizmu.

Zasiada na skale, podziwiając statki
Ulepione z mlecznych obłoków,
Wałęsające się po zatłoczonym ciemnoniebie
W poszukiwaniu swej bezpiecznej przystani.

Zaczepia serce swoje na haczyk srebrnej wędki,
Zarzuca z nadzieją w nieznane,
W jezioro pełne gwiazd,
Pragnąc tej jedynej, gotowej świecić z nim i dla niego,
zmieniając samotną wieczność...

***[24 listopada 2013] Co ja widzę? Brodaty Księżyc, z którym się utożsamiłem. Wrzuciłem, bo wyobraźnia. Głównym zamierzeniem był opis, a że tknęło mnie bieganie z wędką i szukanie tej jedynej, efekty wyszły nieco szersze. I dobrze. A broda rośnie. ***