niedziela, 23 marca 2014

Olbrzymy, cz.II

Serce kamienne w gęsty mech spada,
Chwila trwająca w umyśle zawisła,
Choć z tarczy zegara po pół-mgnieniu prysła,
To milion neuronów jak grotę wykłada.
Jak formy krasowe w konstrukcję się składa
I nie da się wyprzeć z pułapki pamięci.

Żal z twarzy i uśmiech odchodzą wstydliwie...
Z poczuciem, że chciały wsze role na scenie
Przejąć, w drzewkształtne skrywają się cienie,
Wzrok szybko oddają w świerkowe igliwie.

Chwili niknącej na szczyt głowy wieniec
Kwiatów, emocji splecionych wkładają.

Fragment, wybity ze skały cielesnej,
Pod kończynami ciężkimi ustaje.
Brak serca w piersi masywnej nadaje
Wyrazu beztreści, rozpaczy bezkresnej.

***

…Nasz Olbrzym, gdy łykał pół-znany minerał,
Gdy symbol miłości w Olbrzyma się wdzierał...

Za-ważył on lekce na skutki przyjęcia
Zgnilizny prawdziwej, tej prawdy nadgniłej.
I nie ma w wąwozie odtrutki, ni w świecie
na rozkład od środka struktury zawiłej
kryształu-uczucia, co widać jest, kiedy
zabraknie spełnienia i szczytu zdobycia.

Biel wpływa słoneczna w odłamek leżący,
Ten promień, co zwykł być w krysztale goszczący,
Znikać, rozdzielać się w tęczy wszech barwy,
Przy wyjściu z błyskotki napotkał dziś larwy...

***

Gigant, świadomy już kształtu strapienia,
Urzeczywistnienie nieszczęścia w dłoń bierze.
W pełnej do rzeki wyrzuca go wierze,
Że kończy się lament i pasmo cierpienia,
Dywan kolczasty, będący mu drogą.

Kryształ z olbrzymim rozmachem ciśnięty
Głośno przylega do wąwozu ściany,
Światło uwalnia, w okruchy rozcięty.
Drobiny te częścią wód nurtu się stały,
Rzeki od wieków po wieki płynącej.

Jedno pytanie przez krzew się przedziera,
Z trudem unosi i w powietrzu ściera
Z tlenem, przygniata go wagi ciężarem,
Aż z gromu postaci swój oddech wstrzymały:

Czy uda się wstawić, gdzie było poprzednio
Serce, by biło, działało powszednio?



***[23 marca 2014] Jako że wcześniej miała miejsce dłuższa przerwa, dostajecie dzisiaj, tydzień po wschodnich przemyśleniach, podniesioną kwestię naszych z gromu zrodzonych ludków:D. W pełni kwestię uporządkowaną, spisaną ze spokojem w duchu dostajecie, rzekłbym.
Ten projekt musiał swoje odleżeć, bowiem zbyt szalenie było we mnie, bym mógł ogarnąć go, nie tyle obiektywnie, bo nie obiektywność mą rolą, co wręcz ogarnąć subiektywnie, bym mógł wyryć swoje myśli prawdziwe w tej tabliczce, prawdziwe, a nie pomieszane, lepkie w obliczu wielu emocji i ciągnące się rozwlekle.
Co więc słychać tam, w wąwozie? Sam nie wiem, czy chcę cokolwiek komentować precyzyjnie przybliżając prawdę, kryjącą się za zasłoną słów, zresztą sami ją odkryjecie.
Chciałbym tylko wyrazić niesamowitą wdzięczność, która wypełnia mnie dziś jakoś bardziej, wdzięczność, że jesteście ze mną i pozwalacie do siebie dotrzeć. Do przeczytania za jakiś czas C:
Kto wie, odpowiedzi na jedne pytania rodzą z kolei inne zagadki, może to nie koniec...?***

sobota, 15 marca 2014

Wiem, winienem być praktyczny, dziś, w rozwoju, pędzie, wiecznym biegu, kopyt tętencie,
(aż tchu brakuje gdy rozkład czytam)
nawet kiedy zasnę, spiesząc przez 42 kilometry życia, praktyczny mam być
I gdy podziwiam koniotrupa z obrazu Beksińskiego też.

Ale i niepraktyczność bywa,
jakby to ująć,
praktyczna w swej niepraktyczności.

Bo gdy zabraknie takiego wspomnienia czy owego,
byle ze strzępami rozerwanych ciał,
(no przecież inaczej to... efekty? no chyba nie)
to wtedy może zabraknąć ludzi, bo egzekucje bronią krótką,
jakąkolwiek bronią,
po nich z reguły nie ma kto być praktycznym,
w ogóle być...
Bo ołów nie krzepi wbrew mniemaniu.

Ale jak mam być praktyczny?
Jak, pytam?
Jak?
Skoro dziewiątka z ósemką w dwie dziewiątki się zmieniają,
bo kolejna cyferka (metr siedemdziesiąt człowieka),
kolejna po „błękitnym hełmie” dziewiętnastolatka zamiast mnie
weszła w szereg zmarłych cyfr Majdanu.

I Wschodu od Wschodu nie da się oderwać od siebie, bądźmy szczerzy,
więc mimo czasu i okoliczności odrębnych, czuję
dwadzieścia jeden tysięcy unicestwionych,
gdzie tam dwadzieścia jeden, więcej,
odartych z ich duszy,
dzień w dzień ograbianych
katyńskich straceńców.

Gdyż minus trzydzieści i śnieg brudny wyciągają siłę z człowieka wolno,
za wolno...
Mrozem miast kłami szarpią hart ducha,
najbardziej spragnione, gdy tylko zmęczone Słońce
zejdzie z posterunku.

5 marca 1940.
Siedemdziesiąt cztery lata.

Widzę, jak z rękoma związanymi dostają to ostateczne ukłucie kuli
i spadają nawet nie jak wór z odpadami, puści już,
z imieniem zerwanym jak pagon,
spadają ze swoją historią, co kielich papieru oblewa
listów Urszulek do ojców i pamiętników skazanych,
i listów urszulkowych matek do mężów.

„Ale wrócisz, prawda?
Za rok, dwa, ale wrócisz?
Urszulce tęskno do Ciebie,
a i ja Cię widzę w drzwiach,
rozdartej ranie naszego ogniska.”

I teraz na papierze książki ich historia się mieni, gdy zasypiam
wolny,
czytam.

Wracając jednak do tematu, no bądźmy praktyczni i precyzyjni!

Przyszła pięść w rękawicy z dwóch stopionych czerwieni-
komunizmu i posoki, co stalą były budowlaną wtedy.
Wujaszek był zadowolony, bo przemysł się rozwijał,
dzięki łapie przyniesionej nogą w bucie wojskowym,
czerwonym od zdeptanych tętnic.

Nie wszyscy radośnie kroczyli po bruku kostnym, ja wiem,
niektórzy potykając się widzieli wtedy,
że niekoniecznie stąpają po ziemi a po świeżym popiele.
Ale struktura nogi z ręką, bez mózgu, zdecydowanie preferowana była,
bo praktyczna przecież.

Czuję, jak ta noga, nożysko masywne, ukrwione powalająco,
och tak, powalająco,
cichcem odjęło prawa do myślenia i czucia samotnej czaszce.
Wycisnęło już nawet nie życie, a umieranie i ostatnie resztki krążenia,
odjęło wszystkie prawa raz, drugi, n-któryś
niekończącej się liście, przez co dziś rachujemy.

Liczymy tych, z którymi moglibyśmy liczyć coś bardziej praktycznego
niż liczbę ich ciał.

A ja czytam wpis przedostatni Kazimierza, jednego z wielu:
"194. (04.04.) Dziś wyjechało znów paruset jeńców jakoby do obozów rozdzielczych na zachód. A na dworze pochłodniało jak na złość. (05.04.) D[alszy] c[iąg] wyjazdów. Ja jestem też gotów - bielizna wyprana, buty naprawione."

Ponoć do obozów.
Ponoć.


***[15 marca 2014] Majdan ukraiński dziś, Katyń siedemdziesiąt lat temu, nie tylko Katyń zresztą, krew, oszukani ludzie, to za bardzo razi, by nie przyjrzeć się bliżej po pierwszym przymrużeniu oczu...
Cytat kończący niemalże utwór jest wpisem z pamiętnika Kazimierza Szczekowskiego, jednego ze Straceńców.
Nie będę się dziś rozpisywał. Refleksyjnej lektury.***