środa, 2 kwietnia 2014

Pielgrzymka

Jadę oddać uśmiech gorzki i radosny,
Ciszę z chwili cichej i tą wypowiedzianą
Błędnie, kiedy okrzyk bardziej był wskazany;
Złożyć prośby nowe, bo z rzadka mi starcza,
Zmierzam podziękować, że mogę jechać prosić
Też o wybaczenie, że mała moja wdzięczność.

I choć w jasnej Kaplicy jest obraz utrwalon-
Ubywa krwi ciągle, ponownie, bez końca,
Z nóg co je przybijam dwudziesty pierwszy wiek...

To ogrom, monument przytłoczą mnie figur,
Marmurów rzeźbi

Lecz co, jeśli spotkam leżącą na jezdni
Losu ironię i dane mi będzie,
Gdym jechał niejako o życie się modlić,
Już tylko zamrugać, bez wiedzy, że koniec..?

niedziela, 23 marca 2014

Olbrzymy, cz.II

Serce kamienne w gęsty mech spada,
Chwila trwająca w umyśle zawisła,
Choć z tarczy zegara po pół-mgnieniu prysła,
To milion neuronów jak grotę wykłada.
Jak formy krasowe w konstrukcję się składa
I nie da się wyprzeć z pułapki pamięci.

Żal z twarzy i uśmiech odchodzą wstydliwie...
Z poczuciem, że chciały wsze role na scenie
Przejąć, w drzewkształtne skrywają się cienie,
Wzrok szybko oddają w świerkowe igliwie.

Chwili niknącej na szczyt głowy wieniec
Kwiatów, emocji splecionych wkładają.

Fragment, wybity ze skały cielesnej,
Pod kończynami ciężkimi ustaje.
Brak serca w piersi masywnej nadaje
Wyrazu beztreści, rozpaczy bezkresnej.

***

…Nasz Olbrzym, gdy łykał pół-znany minerał,
Gdy symbol miłości w Olbrzyma się wdzierał...

Za-ważył on lekce na skutki przyjęcia
Zgnilizny prawdziwej, tej prawdy nadgniłej.
I nie ma w wąwozie odtrutki, ni w świecie
na rozkład od środka struktury zawiłej
kryształu-uczucia, co widać jest, kiedy
zabraknie spełnienia i szczytu zdobycia.

Biel wpływa słoneczna w odłamek leżący,
Ten promień, co zwykł być w krysztale goszczący,
Znikać, rozdzielać się w tęczy wszech barwy,
Przy wyjściu z błyskotki napotkał dziś larwy...

***

Gigant, świadomy już kształtu strapienia,
Urzeczywistnienie nieszczęścia w dłoń bierze.
W pełnej do rzeki wyrzuca go wierze,
Że kończy się lament i pasmo cierpienia,
Dywan kolczasty, będący mu drogą.

Kryształ z olbrzymim rozmachem ciśnięty
Głośno przylega do wąwozu ściany,
Światło uwalnia, w okruchy rozcięty.
Drobiny te częścią wód nurtu się stały,
Rzeki od wieków po wieki płynącej.

Jedno pytanie przez krzew się przedziera,
Z trudem unosi i w powietrzu ściera
Z tlenem, przygniata go wagi ciężarem,
Aż z gromu postaci swój oddech wstrzymały:

Czy uda się wstawić, gdzie było poprzednio
Serce, by biło, działało powszednio?



***[23 marca 2014] Jako że wcześniej miała miejsce dłuższa przerwa, dostajecie dzisiaj, tydzień po wschodnich przemyśleniach, podniesioną kwestię naszych z gromu zrodzonych ludków:D. W pełni kwestię uporządkowaną, spisaną ze spokojem w duchu dostajecie, rzekłbym.
Ten projekt musiał swoje odleżeć, bowiem zbyt szalenie było we mnie, bym mógł ogarnąć go, nie tyle obiektywnie, bo nie obiektywność mą rolą, co wręcz ogarnąć subiektywnie, bym mógł wyryć swoje myśli prawdziwe w tej tabliczce, prawdziwe, a nie pomieszane, lepkie w obliczu wielu emocji i ciągnące się rozwlekle.
Co więc słychać tam, w wąwozie? Sam nie wiem, czy chcę cokolwiek komentować precyzyjnie przybliżając prawdę, kryjącą się za zasłoną słów, zresztą sami ją odkryjecie.
Chciałbym tylko wyrazić niesamowitą wdzięczność, która wypełnia mnie dziś jakoś bardziej, wdzięczność, że jesteście ze mną i pozwalacie do siebie dotrzeć. Do przeczytania za jakiś czas C:
Kto wie, odpowiedzi na jedne pytania rodzą z kolei inne zagadki, może to nie koniec...?***

sobota, 15 marca 2014

Wiem, winienem być praktyczny, dziś, w rozwoju, pędzie, wiecznym biegu, kopyt tętencie,
(aż tchu brakuje gdy rozkład czytam)
nawet kiedy zasnę, spiesząc przez 42 kilometry życia, praktyczny mam być
I gdy podziwiam koniotrupa z obrazu Beksińskiego też.

Ale i niepraktyczność bywa,
jakby to ująć,
praktyczna w swej niepraktyczności.

Bo gdy zabraknie takiego wspomnienia czy owego,
byle ze strzępami rozerwanych ciał,
(no przecież inaczej to... efekty? no chyba nie)
to wtedy może zabraknąć ludzi, bo egzekucje bronią krótką,
jakąkolwiek bronią,
po nich z reguły nie ma kto być praktycznym,
w ogóle być...
Bo ołów nie krzepi wbrew mniemaniu.

Ale jak mam być praktyczny?
Jak, pytam?
Jak?
Skoro dziewiątka z ósemką w dwie dziewiątki się zmieniają,
bo kolejna cyferka (metr siedemdziesiąt człowieka),
kolejna po „błękitnym hełmie” dziewiętnastolatka zamiast mnie
weszła w szereg zmarłych cyfr Majdanu.

I Wschodu od Wschodu nie da się oderwać od siebie, bądźmy szczerzy,
więc mimo czasu i okoliczności odrębnych, czuję
dwadzieścia jeden tysięcy unicestwionych,
gdzie tam dwadzieścia jeden, więcej,
odartych z ich duszy,
dzień w dzień ograbianych
katyńskich straceńców.

Gdyż minus trzydzieści i śnieg brudny wyciągają siłę z człowieka wolno,
za wolno...
Mrozem miast kłami szarpią hart ducha,
najbardziej spragnione, gdy tylko zmęczone Słońce
zejdzie z posterunku.

5 marca 1940.
Siedemdziesiąt cztery lata.

Widzę, jak z rękoma związanymi dostają to ostateczne ukłucie kuli
i spadają nawet nie jak wór z odpadami, puści już,
z imieniem zerwanym jak pagon,
spadają ze swoją historią, co kielich papieru oblewa
listów Urszulek do ojców i pamiętników skazanych,
i listów urszulkowych matek do mężów.

„Ale wrócisz, prawda?
Za rok, dwa, ale wrócisz?
Urszulce tęskno do Ciebie,
a i ja Cię widzę w drzwiach,
rozdartej ranie naszego ogniska.”

I teraz na papierze książki ich historia się mieni, gdy zasypiam
wolny,
czytam.

Wracając jednak do tematu, no bądźmy praktyczni i precyzyjni!

Przyszła pięść w rękawicy z dwóch stopionych czerwieni-
komunizmu i posoki, co stalą były budowlaną wtedy.
Wujaszek był zadowolony, bo przemysł się rozwijał,
dzięki łapie przyniesionej nogą w bucie wojskowym,
czerwonym od zdeptanych tętnic.

Nie wszyscy radośnie kroczyli po bruku kostnym, ja wiem,
niektórzy potykając się widzieli wtedy,
że niekoniecznie stąpają po ziemi a po świeżym popiele.
Ale struktura nogi z ręką, bez mózgu, zdecydowanie preferowana była,
bo praktyczna przecież.

Czuję, jak ta noga, nożysko masywne, ukrwione powalająco,
och tak, powalająco,
cichcem odjęło prawa do myślenia i czucia samotnej czaszce.
Wycisnęło już nawet nie życie, a umieranie i ostatnie resztki krążenia,
odjęło wszystkie prawa raz, drugi, n-któryś
niekończącej się liście, przez co dziś rachujemy.

Liczymy tych, z którymi moglibyśmy liczyć coś bardziej praktycznego
niż liczbę ich ciał.

A ja czytam wpis przedostatni Kazimierza, jednego z wielu:
"194. (04.04.) Dziś wyjechało znów paruset jeńców jakoby do obozów rozdzielczych na zachód. A na dworze pochłodniało jak na złość. (05.04.) D[alszy] c[iąg] wyjazdów. Ja jestem też gotów - bielizna wyprana, buty naprawione."

Ponoć do obozów.
Ponoć.


***[15 marca 2014] Majdan ukraiński dziś, Katyń siedemdziesiąt lat temu, nie tylko Katyń zresztą, krew, oszukani ludzie, to za bardzo razi, by nie przyjrzeć się bliżej po pierwszym przymrużeniu oczu...
Cytat kończący niemalże utwór jest wpisem z pamiętnika Kazimierza Szczekowskiego, jednego ze Straceńców.
Nie będę się dziś rozpisywał. Refleksyjnej lektury.***  

niedziela, 23 lutego 2014

Olbrzymy

Tak, znów opuściła mieścinę rodzinną,
Marznięciem znudzona się gruda stopiła
Na wstęgę wodnistą, tak długą, a zwinną.
Perfekcję swym dłutem, ideał rzeźbiła,

Iluzję kształtów i imaginadeł
Wyrytą w skale, lecz nic nie prawdziwą,
Teraz w draperii liściastych widziadeł,
Scenę spłynięcia widzących ckliwą.

Dwie tylko skały, (zerwane świadomym
Nurtu rozpędem), ze ściany kamienie,
Gdy Wingthor w szaleństwie upuścił swe gromy
I spadły na owe, raziły je tchnieniem,
Dwa tylko twory się stały realne.

Niezdarne olbrzymy natury skalistej,
Wzrok posyłają by widok pochłonąć,
Przeniknąć kopułę istoty wieczystej,
Nie tylko pytań strumieniem wciąż zionąć,
Nie odbić spojrzenia intrygi pełnego,

Lecz przejść przez barierę i zwrotną odpowiedź
Przyjąć w przestrzenie umysłu jasnego.

***

Kordieryt, niebieski z fioletem szlachetny,
Kamień połknięty przez postać z pioruna
Zrodzoną, minerał błysk tworzy prześwietny.

Pęka spokoju i harmonii struna,
Gdy wsuwa się kryształ w (nie-)
ŚWIADOME ciało.

***

Jeden z gigantów, jak słoń w porcelanie,
Po naczyń trzasku się miota szkaradnie
W okowach wąwozu zdeptane ściełanie,
Gniecenie podłoża przychodzi mu snadnie.

Słońce za Słońcem... drugiego przeszywa
Ból po przebiciu igiełką, odzywa
Się miejsce, gdzie nić wieki temu wpleciona
Wiązać poczęła codzienność z zaklętym.

Obrót niezmienny za obrotem koła...
Widzi głaz żywy cierpienie głaz-brata,
Urok, choroba, z kryształu krata.

Nareszcie o zmianę, o przerwanie woła
Klątwy błyszczącej nasz kamienny duch.

***

Chwyta swe myśli, w młot je formuje,
Rusza rozdarty, narzędzie podnosi,
Ruchem miażdżącym piersiową stratuje
Klatkę, "przebaczyć" we wnętrzu go prosi.

Serce wypada skaliste z kryształem,
Spojrzenie radosne, lecz aby nie z żalem?



*** [23 lutego 2014] Znałem kiedyś dwójkę ludzi, ich wspólne bytowanie trwało bardzo długo, zżyci byli niebywale, przyjaźń ich łączyła całkiem wspaniała. Zaistniał problem w środku jednej z nich, nie jest ważne jaki, ważne jednak, że coś jej bardzo mocno ciążyło. Druga z nich, gdy skończyła jej się cierpliwość i wytrzymałość spoglądania na ból, próbowała postawić tą pierwszą do pionu. Jak zakończyła się cała sprawa, tego nie wiem. Ale wiem, że do pewnego momentu warto próbować.
A może to była jedna i ta sama osoba? ***

poniedziałek, 10 lutego 2014

Pierwotne Piękno/Kosmiczna Anatomia

Nogi mnie niosą przez dżunglę zieleni,
Lian i storczyków, i bandy goryli.
Wreszcie dotarłem w ten ogrom przestrzeni,
Pauza, by poznać, jak pierwej żyli
Czarni rodzice wszech cywilizacji.

Dymu ciemnego się zapach unosi,
Przedziera przez skały i wilgotną ziemię,
I słyszę, spod gleby powierzchni zanosi
Swe modły przy ogniu afrykańskie plemię.

Dłońmi delikat, wręcz eterycznymi,
Ten dym, co się zbudził ze śpiączki wiekowej,
Ziemi warstewki odtrąca wciąż nowej
Z drogi ku górze; dziejami dawnymi
Jest on wysycony jak drewno ligniną,
Kształtuje w początków sapiensa obrazy,
Gdy homo rozumny ganiał za zwierzyną,
Gdy matka mej matki tworzyła wyrazy.

Dźwięki pierwotne, bez zbędnej agresji
W miksturze najpierwszej faun/flory dziś brodzą,
W ścisku podziemnym przez tłumy przechodzą.

Zrywają haczyki tych stu głosów presji,
Gdy dotrą do uszu niosących ich masę,
Wytoczą się z ziemi, przebędą swą trasę
I przetną maraton szczur-człeka, mój bieg,
Wycisną z małżowin zabity w nich ćwiek.

Wraz z nutą ulotną, co djembe wydziela,
Paruje koncepcja i wiedza z głębiny.
Im dłużej to chłonę, tym mniej onieśmiela
Mnie cała ta wizja, gdy ucieka z gliny
Zebranych doświadczeń calutkie skupisko,
Grzebanych przez wieki pod ziemią czerwoną,
Zachwyca mnie czucie, że z chwilą skończoną
Spamiętam halucyn, spamiętam to wszystko.

Nade mną spoczywa brzuszysko kosmosu,
Leniwco-stwora, co niegdyś ze stosu
Galaktyk był złożon, stężonych w punkciku...
Zachwyt mnie ściska, nie trzeba mi krzyku,
Bo w duszy mam żywy znów Afryki śpiew,
Gdy widzę jak w worze rozrywa się szew,
W worku skał planet i ogonów mroźnych,
Zdobiących ciało tych komet niegroźnych,
Co leją się w próżni w miliony stron nieba,
Ta gwiazd zawiesina, co karmi me zmysły.
Powrotu w korzenie, och, tego mi trzeba,

By kosmos i dżungla z mych myśli nie prysły,
Gdy wrócę do dziennej wędrówki przez Ziemię.







***[9 lutego 2014] Całkiem pozytywne widzenie, niekoniecznie rzeczywistości, ale widzenie, które ostatnimi dniami nasiliło się w stopniu szczególnie dużym, świadomość tego, że w przyrodzie naprawdę nic nie ginie, że to, co było kiedyś, jest wciąż z nami, „że obieg pierwiastków w przyrodzie”, że część przeszłości jest pogrzebana pod warstwą ziemi i po prostu czeka, żeby powrócić do życia pod inną postacią, w końcu fascynacja muzyką amerykańskiego zespołu Cynic, te czynniki skłoniły mnie do opisania takiej oto wizji, która w minionych dniach lutego nie dała mi spokoju, co cieszy mnie niebywale.***

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Seksualna Transformacja.

1. Smakiem jej warg się schylam kuszony,
Odzieży opiętej gwałtownie nie zdzieram,
Lecz ściągam powoli, JA nieprzymuszony.
Smaruję jej ciało, oliwkę w nie wcieram,
Rozgrzewam powoli receptor czuciowy-
Upajam panienkę gorącemi słowy,
Wodzę palcami, jak piórkiem po skórze,
Ni śladu, ni cegły po dzielącym murze,
Co zwykle bytuje pomiędzy obcymi.
Pływają opuszki przez niewieście włosy,
Jak wiatr co przechodzi przez zbożowe kłosy,
Krągłości i wzgórza, pagórki widnieją,
Do ranka daleko, koguty nie pieją
I się nie odważą, gdy takie w pobliżu
Są kształty przesłodkie i w pełnym negliżu.

2. Smakiem jej warg się schylam kuszony...
3. Smakiem jej warg się schylam kuszony...
17. Smakiem metalu się schylam kuszony...
xxx. Do blasku metalu się schylam kuszony...

Do blasku metalu się schylam zmuszony,
Schemat wypełniam i słupek znów niższy
Temperatury znów zera jest bliższy,
Blachy nie umiem rozciągnąć zdziwiony,
Lecz patrząc realnie, czy jest gdzie różnica?
(Raz jeden czy setny) że nie widzę lica?
Smaruję olejem jej stawy zmęczone,
Wytarte, skrzypiące, choć ciało wciąż młode.
By nieco orzeźwić się ruszam po wodę,
Wylewam na twarz swą i nagle strwożone
Są myśli stłoczone pod warstwą fizyczną,
Bo patrzę na ręce i widzę maszynę,
I jestem ludzkością, i też noszę winę,
I mózg mój spaczony, w tę fazę lityczną

Dziś wkracza, niezwykłe jak łatwo się stacza.




*** [26 stycznia 2014] Seks, tak, seks, jest obok, nad, pode mną, jest wszędzie, zawsze towarzyszył ludzkości, to normalne, to naturalne, ale ilość, gęstość, stężenie, forma, jaką przybiera obecnie, chwilami wymyka się to spoza moich możliwości przyjmowania i ogarniania. Kolejny raz zainspirował mnie internet, a konkretnie jeden z bloggerów, swoją postawą, a właściwie zmianą swojej postawy. Uświadomieniem sobie.
Tekst skrobany z perspektywy osoby, która zabrnęła, zabrnęła, wpadła w schemat, powtarzalność, rutynę, pierwsza, druga próba, było niezwykle, ale n-ty raz, przyjemność stała się przymusem, a moment zrozumienia, że człowiek stał się seks-maszyną, robotem, cóż, jak widać, to już mniej przyjemne.***

sobota, 18 stycznia 2014

Internet taki piękny, ludzie tacy przyjaźni.

Państwo Drodzy, Ludu wszystek,
Znów zapełniam myślą świstek!

Niby norma, zwykła sprawa,
W sen mnie zwykle wpędza wrzawa,
Która dzień po dniu się toczy,
Gdy się przez Internet kroczy.

W końcu jednak mnie chwyciło,
Do łez niemal rozbawiło...
Śmieszna kwestia, którą zlewam
Z pióra na pergamin cienki.
Dziś na myśl o tym nie ziewam,
Internecie, wielkie dzięki!

Cóż to więc się tam odbyło?
W średniowiecze mnie rzuciło?
Wziąłem udział w anomaliach
Czasu i przestrzeni dawnej?
Ach, najwyżej Wam opiszę
Co widziałem, w tych realiach.

„Przebudzenia moment nastał,
W krzaku ostrym, malinowym,
Uszy goszczą ryki krowy,
Oczy zaś prze-widok zastał-
Sterczy jak kochaś w rozterce
Potwór mały, złej urody,
Widząc ciuch mój w poniewierce,
Od stóp zdarty aż do brody.

Rzecze stworek, gdy przeminął
Szok prezencją mej postaci,
Że go Toudim zwą kamraci,
Że sam krąży, bo wywinął
Im psikusa - wtem zaginął
Słuch wszelaki o przyjaźni
I jedności w zamieszkaniu.

Patrzę, coraz bardziej świadom,
Toż to troll jest, bez gadania!
A, co mi tam, starszych radom,
By mi obcych wczas odprawić,
Muszę, bez zastanawiania
Nie” powiedzieć, się zabawić.



Za rękę mnie łapie ten brzydal zielony
I ciągnie za sobą, prowadzi w nieznane,
Ja daję się skusić, me nogi spętane
Stawiają kroczyska, wręcz jestem wzruszony,
Że ktoś mnie powitał w tym obcym mi czasie,
Krajobraz ukazać mi chce w pełnej krasie.

Tabliczka po prawej od traktu stanowi,
Że wioska „Internet” wędrowców zaprasza,
Zaprasza i wita, Daelmiks się głowi,
Głośniejszy wciąż bardziej go okrzyk przestrasza.
Księciuniu, ja zmykam!” mnie troll informuje,
Ucieka, ja ruszam, za wzgórze docieram,
Ma brew uniesiona niepewna co przed nią,
Z obrazem ludności sieciowej się ścieram.

Wielka bitwa, krwawa jatka,
Z głębi słyszę „Twoja matka!”.
Admin już ze śmiechu kona,
Wraz z adminem jego żona.
Pytam człeka: „O co sprawa...?”,
Bzdeta, bzdeta, przyjaciele
Wojnę wszczęli o pierdołę.”
Tutaj krwawa jest przeprawa
Bowiem trup się gęsto ściele,
Ostrza hejtem nasączone
Wieńczą włócznie, roztańczone
W pląsach śmierci wszelkie ludki,
Stare, młode, w każdym wieku
Kłócą się o nowe butki,
Ach, trzewiki, chciałem rzec,
Chyba pora już stąd biec,
Zanim kto mnie wnet rozetnie,
Ruchem wymierzonym świetnie,
Za postawę, kolor skóry,
Bo mam inny pogląd, który
Dla hejtera jest kluczowy,
Nie chcę, nie chcę stracić głowy...

Ulotniłem się czym prędzej,
Nie chcę wracać nigdy więcej.”

Powiesz, widzu: „Chaos zdobi
Twojej wypowiedzi słowa”,
Jednak spójrz, jak to się robi
W sieci - ciągle kłótnia nowa.
Choć nie zawsze i nie wszędzie,
(czasem „wybacz”, „proszę”, „dzięki”
da się spotkać, przeszłe dźwięki...),
Tak już jest i tak to będzie...

Co zostaje?
Uśmiech wielki!





***[18 stycznia 2014] Zainspirowany ostatnimi wizytami w Internecie, szczególnie słowami „nie podnoście na nas czcionki”, (niestety ustalenie autora nie leży w zakresie moich możliwości, bowiem post zawierający powyższy cytat oraz... jak mnie pamięć nie myli około 100-150 komentarzy został usunięty), rozbawiony niebywale, postanowiłem, że dokonam krótkiego opisu niektórych, lub nawet (o zgrozo) większości mieszkańców globalnej wioski.
Dlaczego akurat historia dzieje się w średniowieczu? W pierwszej chwili odrzekłbym, że nie wiem, tak mi do łba weszło, ale potem uświadomiłem sobie, że włócznia była jednym z pierwszych elementów, które co do konstrukcji wiersza zrodziły się w mej głowie. Teraz nie jest to broń specjalnie popularna, a jednak... czuję się jak w tych średnich wiekach, czuję, że właściwie niewiele się zmieniło.
Troll zaprowadził mnie na pole bitwy hejterów i innych równie barwnych postaci, mogłem być rozsądny, a jednak nie byłem, no i dałem się wciągnąć.

Bawcie się dobrze :D ***

środa, 8 stycznia 2014

Krótki wiersz o zmęczeniu.

I wtopił swe ciało w deseczki mięciutkie,
Oddechy przeciągłe miał, raczej nie krótkie.

Nim legła zmęczona na oko powieka,
Wyszeptał do drewna, wyszeptał w podłoże,
Wyszeptał, że nie ma innego człowieka,
Że niczym chwilowo są polarne zorze,
Że snów, sennych wizji i tak nie ozdobią,
Narośli zmęczenia i tak nie zeskrobią.

On zasnąć nie zdoła, nie jeden w pobliżu,
Ni zasnąć, ni powstać z miękkiego podłoża,
Ubrani fizycznie, lecz w ducha negliżu,
Nie uśpi ich nawet kojący szum morza.



***[8 stycznia 2014] Czyli krótki wiersz o zmęczeniu, bezsenności, chwilach samotności i wpatrywaniu się w rzeczy piękne, co jednak nie wpływa pozytywnie na jakość snów, wiersz o odkrywaniu się nocą
A personalnie
Błagam o chwilę odpoczynku bez stresu ***